Petersburg

Nie spodziewałem się, że w zupełnej starości przeżyję jeszcze taką przygodę. Chodzi o to, że mimo iż urodziłem się i wychowałem, skończyłem gimnazjum i uniwersytet na terenie imperium rosyjskiego, nigdy nie byłem w Petersburgu. Nie byłem w tym mieście i później, kiedy już nazywało się ono Leningradem i miało za sobą tak dramatyczną tysiącdniową blokadę, która jest jednym z najbardziej wzruszających epizodów ostatniej wojny.

Dopiero niedawno, mając już skończonych lat siedemdziesiąt siedem, znalazłem się nad brzegami Newy. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa - oczywiście całkowicie przygotowany na to spotkanie - a jednocześnie z wyobrażeniami całkiem odmiennymi. Spotkanie to było i zawodem, i niespodzianką, a w każdym razie jednym z najsilniejszych wrażeń podróżniczych, jakie w ogóle przeżyłem.

Jakaż była po temu przyczyna? Było to miasto, o którym się tyle wiedziało od czasów najwcześniejszej młodości. Czytało się o nim w literaturze polskiej i obcej, wiedziało się o nim wszystko. Związane z najsilniejszymi wrażeniami literackimi młodości, naprzód z Puszkinem i Mickiewiczem, z Balzakiem i Dostojewskim, potem z Błokiem i Witkacym. Zdawało się, że z książek znam tutaj każdy kamień, że wiem, jak wygląda Jeździec Miedziany i gdzie szedł z latarką Oleszkiewicz, że wiem, jakimi mostami jeździł Nos, który zgubił swego właściciela, i gdzie zdjęto szynel z Akakija Akakijewicza, i wiedziałem, gdzie rozmawiał ambasador Paléologue ze swoimi informatorami i w jakim miejscu znaleziono zgubiony bot utopionego w przeręblu Rasputina. Przeżywało się to wszystko. Ale się nie widziało.

Teraz to zobaczyłem, I jak w jakiej grze zręcznościowej czy jak w japońskim bilardzie, wszystkie te rzeczy, które miałem w pamięci, które tkwiły w wyobraźni, które istniały w ramach wyimaginowanych, poczęły trafiać do swoich luz; nagle znajdowały się na swoim z dawna przygotowanym miejscu, w im przynależnej przestrzeni, znajdowały swoje miejsce na ziemi. A znajdując je zabarwiały się odpowiednio i powiedziawszy to z ręką na sercu, stawały się prawdziwe.

Wrażenie wstrząsające: przepatrzenie całej tak bliskiej w swych dziejach kultury pod kątem umieszczenia jej dziania się na konkretnym terenie. Wiedzieć, jak naprawdę wygląda w swoim otoczeniu Zimowy Pałac, Carskie Sioło, Pole Marsowe, Pawłowsk, gdzie mieszkała Nastasja Filipowna i gdzie jeszcze przedtem Mickiewicz odwiedzał Żukowskiego...

Dziwne jest to w człowieku, że wiele, bardzo wiele sobie wyobraża, ale kiedy coś z rzeczy wyobrażanych zobaczy, jego uprzednie przeżycie nabiera innych rozmiarów i rozgrywa się w innym kolorycie.

Wyobrażenia umieszcza się wtedy w realnym doświadczeniu. Jak uderzenia zegara u Bergsona, które liczymy sobie w myśli, gdy już dawno przebrzmiały, i które dopiero wtedy nabierają rzeczywistego istnienia.

Skonkretyzowanie się Petersburga z dawnych, czysto oderwanych przeżyć, ujrzenie igły Admiralicji, niebieskich draperii w loży Maryjskiego Teatru, które widziały braci Reszke i Wacława Niżyńskiego, przeczytanie na cmentarnych nagrobkach nazwisk Dostojewskiego i Musorgskiego napełnia nie tylko wzruszeniem, ale jednocześnie poczuciem wagi i prawdy spraw, które zbyt często traktujemy jak efemerydy.

Raz tylko w życiu miałem podobne przeżycie. Kiedy jeszcze jako młody człowiek przyjechałem pierwszy raz do Krakowa i kiedy wszystkie krakowskie sprawy znane z opowiadań od najwcześniejszego dzieciństwa tak samo nagle kładły się na swoje miejsca. Gdy na przykład Bóg Ojciec Wyspiańskiego okazywał się zupełnie taki, jak go opisywała pewna starsza dama na ganku domku stojącego w samym środku Białocerkiewszczyzny. Odnajdywało się i ten nastrój, i te słowa opisu, które do dziś pamiętam.

Nie spodziewałem się, że mogę przeżyć coś podobnego jeszcze raz w tak późnym wieku.

 

Kiedy się teraz wychodzi na Pole Marsowe, nie robi ono wrażenia tak wielkiego placu, jak opisywali je Mickiewicz i Puszkin. Przestrzeń jego jest zmniejszona przez założenie plantacji, bzy akurat są okryte obfitym kwiatem. Pośrodku pomnik bohaterów Rewolucji także zmniejsza płaszczyznę placu, a kwiaty i krzewy zmieniają to groźne miejsce carskich rewii w miejsce dziecięcych zabaw.

Plac jest ograniczony trzema rzekami: Newą, Mojką, Fontanką, ale cały jego jeden bok zajmuje wspaniały gmach o trzech klasycystycznych frontonach z doryckimi gładkimi kolumnami. Gmach swą architekturą (klasycyzm aleksandrowski) jak i rozmiarami sprawia imponujące wrażenie.

Spoglądając na to olbrzymie, surowe gmaszysko, którego nastrój zmiękczała przepiękna czerwcowa pogoda - nie myślałem ani o architektach, którzy je budowali, ani o cesarzu, który przed tym gmachem wychodził na swoje przerażające przeglądy wojska; myśl moja nieposłuszna ulatywała w zupełnie inne regiony. Gmach ten bowiem to są koszary Pawłowskiego pułku gwardii, którego oficerem był w 1914 czy 1915 roku Stanisław Ignacy Witkiewicz. Chociaż widziałem go w mundurze tego pułku, poznałem go jako „pawłowca", nie bardzo go sobie mogę wyobrazić w tej roli. Pawłowski pułk był jednym z najszykowniejszych pułków Petersburga, a lata, kiedy Witkacy zaczynał swą wojenną służbę, jeszcze nie bardzo odróżniały się od cywilnych czasów. Wojna dopiero stopniowo przestawała być tą grą czy zabawą, jaką wydawała się na początku, i zaczynała pokazywać zęby i pazury - aby się przerodzić w rewolucję.

Na razie ciocia, Aniela Jałowiecka, pisała do matki Witkacego w początkach roku 1915 z Piotrogrodu:

„II arriva ici vers la fin du mois de septembre et après beaucoup de difficultés il fut reçu à l' école militaire des officiers d' où il sortira dans deux mois avec le grade d'officier pour se rendre à l' armee..."

„Tel qu'il est maintenant, il ne l'a jamais été. Tranquille, on dirait joyeux, se tenant droit, la tete haute - il a completement perdu cet aspect desolant d'apathie et d'inertie dans lequel nous l'avons revu a son arrivée. II travaille brillamment pour les examens theoriques et supporte a merveil le regime militaire. Sa santé est parfaite. L'uniforme lui va très bien, ni les grosses bottes, ni le rude paletot, ni le sabre ne fencombrent nullement..."

To znaczy, że wyszedłszy ze szkoły oficerskiej mniej więcej w marcu-kwietniu, został przyjęty do pawłowskiego pułku. Świadczy to o bardzo wysokiej lokacie przy kończeniu szkoły, jeżeli mógł się dostać do tak świetnego pułku. Zapewne w czasie wojny nie był to pułk już tak kosztowny - lecz jeszcze mój przyjaciel, Józef Świerczyński, który służył w o wiele mniej szykownym pułku huzarów grodzieńskich, zostawił mi w spadku fotografie w malinowych spodniach, wysokich botfortach i ciemnozielonym szamerowanym dolmanie, co tanio zapewne nie kosztowało, ale wyglądało pięknie.

Gdy spotkałem Witkacego (w Kijowie, u Szymanowskich), był w mundurze polowym, rubaszce i spodniach koloru khaki, było to przed rewolucją, więc miał jakieś dziwaczne czarno-srebrne „pagony" z cyfrą Pawła I. Czyż to nie pachnie którymś z jego dramatów?

Zastanawiająca jest ta metamorfoza, o której pisze ciocia Jałowiecka. Ostatnią wiadomością autentyczną, jaką mamy o Witkacym bezpośrednio przed tym listem z Petersburga, są końcowe słowa jego listu do ojca. skierowane w ostatnich dniach czerwca 1914 roku z miasta Kandy na Cejlonie. Po barwnych, entuzjastycznych opisach przyrody cejlońskiej („nie jestem w stanie opisać tych cudów, które tu widzę") Stanisław Ignacy kończy:

„Wszystko to sprawia najstraszniejsze cierpienie, ból nie do zniesienia, bo Jej nie ma ze mną. Tylko rozpacz najgorsza i bezsens widzenia tej piękności. Ona tego nie widzi - a ja nie jestem artystą. Najgorszemu wrogowi nie życzyłbym, [aby] przeżył to, co ja przemyślałem na okręcie i co cierpię patrząc na niepojętą piękność świata. Wszystko się we mnie nie mieści psychicznie. Wszystko trucizna, która zbliża do myśli o śmierci. Kiedyż się skończy to nieludzkie cierpienie."

Jeżeli do tego minorowego nastroju dodamy wybuch wojny, która przerwała wspaniale zapowiadającą się wyprawę na Nową Gwineę, dnie przed wojną omroczone wielkim sporem z towarzyszem podróży, dość dwuznacznym Broniem, co nagle się stał wielkim uczonym, profesorem Malinowskim, którego teorie zaciekle zwalcza sam Levi-Strauss, to nie będziemy się dziwili przygnębieniu i apatii, z którą Witkacy przyjechał do Petersburga i która tak zaniepokoiła jego krewnych.

Istnieje gdzieś źródło, które mogłoby nam dużo na ten temat powiedzieć. Zachowały się podobno kompletne dzienniki Bronisława Malinowskiego, ale ostatnia jego żona ogłaszając je z rękopisu (czy były pisane już po angielsku? chyba nie) ograniczyła się tylko do czasów poczynających się właśnie od pierwszej wojny światowej i od internowania Malinowskiego w Australii. To znaczy, ogłosiła część pamiętników, w których nie ma Witkacego. Co się dzieje z początkiem zapisków „Bronia"? Czy dobrniemy do nich kiedy? Czy rzucą kiedy światło na tę przyjaźń i na powody rozstania, które w tym wypadku były głębsze niż zwykłe „przenosiny" przyjaciół z pierwszych miejsc na ostatnie, których to przenosin Witkacy dokonywał periodycznie.

Skądże ta kompletna odmiana, która się dokonała w Petersburgu? „Tel qu'il est maintenant, il ne l'a jamais été", powiada ciocia Aniela. Co mogło wpłynąć na tę kompletną zmianę? Bo chyba nie dryl oficerskiej szkoły?

Żaden biograf Stanisława Ignacego Witkiewicza nie może się prześliznąć nad tym rozpaczliwym westchnieniem wyjęczanym pośród cudów Cejlonu: „Ona tego nie widzi - a ja nie jestem artystą."

Jednym z zasadniczych lejtmotywów jego twórczości jest tęsknota do wielkości, zdawanie sobie sprawy z własnej „niemożności", z bezsiły artystycznej, która czasami jest główną tragedią jego bohaterów.

A na parę lat przedtem w listach do Czerwijowskiej stwierdza, że jest artystą i tylko artystą. Więc jakże? Jest tak jak w jego dramatach, świadomość artysty oscyluje pomiędzy kompletną negacją a pewnością swego posłannictwa. To jest właśnie męka Nowego Wyzwolenia, Kurki wodnej, Matki, Szewców i innych dramatów Witkiewicza.

Tak. Ale co oznacza ów moment w Petersburgu? Zaznaczyć należy, że ciotka Jałowiecka zna dobrze i od dawna Stasia, spędzał u niej wakacje w Syłgudyszkach na Żmudzi, począwszy od roku 1900. Ciocia Aniela zna go więc z epoki rozwoju, z epoki rozszerzania się przed nim świata i otwierania oczu.

Dawniej myślałem, że dopiero teraz, w 1914 r., po przyjeździe do Petersburga Witkacy zapoznał się szczegółowo z historią swego stryjecznego dziadka, Jana Witkiewicza, historią wspaniałą i niesamowitą, która jeszcze ostatnio posłużyła za temat do dwóch powieści radzieckich i jednej amerykańskiej. Oczywiście Petersburg musiał Witkacemu sprawę stryja ojcowskiego uprzytomnić. Nie wiadomo, czy znany był już wówczas ów list Tomasza Zana, opisujący spotkanie z Janem Witkiewiczem tu, na Newskim Prospekcie, i jego nagły tragiczny koniec. Ale oczywiście ciocia Aniela znała tę historię i szczegóły jej pewnie opowiadała Witkacemu. Zresztą chyba jako o samobójstwie. Wersja mordu politycznego jeszcze wtedy nie była powszechna.

Ale potem uprzytomniłem sobie, że Nietotę Micińskiego czytałem już w 1910 roku, drukowaną w „Sfinksie", a przecież w tej powieści niesamowitej autor wskrzeszał Jana Witkiewicza i kazał mu jako Magowi Litaworowi krążyć u stóp Giewontu. A więc historia dziadka nie miała dla Witkacego tajemnic, była, przemieniona w mit przez pisarza, którego cenił bardzo wysoko, jego zwyczajnym pokarmem.

I sam Petersburg nie był dla niego nowością. W roku 1901 był już tutaj właśnie z ciocią Anielą i jej córką Jadwigą (późniejszą Lipkowską-Żukowską, znaną teściową generała Sosnkowskiego, „kresową" niewiastą) i zwiedzał z nimi Ermitaż, który był pierwszym wielkim muzeum europejskim zwiedzanym przez rodzącego się filozofa.

Mamy bardzo mało przekazów o życiu Witkacego w Rosji podczas wojny i rewolucji. Wbrew temu, co mówią jego inni przyjaciele i o czym wiem z własnego doświadczenia, Rytard w swoim wspomnieniu o nim pisze, że Witkacy „wspominał o tym chętnie" i odtwarzał z pasją zdarzenia i obrazki z tej swojej „pawłowskiej" przeszłości. Niestety Rytard nie podaje żadnych szczegółów tych opowiadań, zasłaniając się tym, „że nie można i nie wypada gorszyć bliźnich uwiecznianiem tych wydarzeń". Zdaje się jednak, że Rytard po prostu tych rzeczy nie pamięta, o ile w ogóle Witkiewicz mu je opowiadał. Wspomnienia swoje spisywał późno i pamięć często go zawodzi: nie pamięta np. daty swoich zaręczyn albo przekręca imię żony Witkiewicza. Poza tym Rytard nie znał Rosji, nie znał języka rosyjskiego, nie znał rosyjskiej literatury i wszystkie opowiadania o petersburskich przygodach Stasia są dosyć mętne. W artykule Jana Witkiewicza, stryjecznego Witkacego, znajdujemy parę danych uderzających.

 

To, że był na froncie w drugim roku wojny i został kontuzjowany pod Mołodecznem, stwierdza tylko Jan Witkiewicz. On też mówi o tym, że w Pawłowsku, w szkole oficerskiej, zaczął malować portrety oraz że stworzył w Petersburgu cykl „kompozycji astronomicznych", które zakupiła pani Marylka Sobańska (ciocia Zeppelin).

„Także w Rosji zaczął poważnie pracować nad filozofią" - twierdzi stryjeczny. To samo mówi Kotarbiński.

Ale przecież już w 1902 roku powstały pierwsze eseje filozoficzne Witkacego. Zachowane! Pełno tu wiec sprzeczności.

Mimo wszystko raczej skłonni jesteśmy rozumieć tę przemianę, którą tak podkreśla w swoim liście do matki Witkacego ciotka Jałowiecka. Chyba to „podniesienie głowy do góry" wynika z jakichś bardzo głębokich przeżyć, z jakichś wielkich zachwytów. Ze skonstatowania i nabrania przekonania: „Tak, jestem artystą!"

Jednak trzeba zdać sobie sprawę z tego, czym był Petersburg, Piotrogród w momencie wybuchu pierwszej wojny i w ciągu dwóch pierwszych lat walk, kiedy jeszcze klęski nie były tak widoczne, a przygotowanie do rewolucji napełniało umysły i serca wszystkich wrażliwych ludzi nadzieją i drżeniem. Nieopisany, wielki cios wybuchu wojny, poruszający zastałe wody burżuazyjnych kultur - był czymś nieporównywalnym. Czuło się to w odległej prowincji, gdzie przebywałem ja, a cóż dopiero na Newskim Prospekcie i na Marsowym Polu. Stanisław Noakowski w swojej autobiografii pisał:

„Świat artystyczny Rosji był w wielkim stylu, uważam za szczęście swoje, że poznałem ten rozmach, skalę nie naszą. Bez pobytu w Rosji nie byłbym sobą dzisiejszym.

Petersburg, Moskwa, bajecznie kolorowa i ciekawa Rosja cała w życiu moim artystycznym odegrała olbrzymią rolę."

Zdaje mi się, że właśnie s k a l a, tak różna od ck galicyjskiej mizerii, odegrała tę wstrząsającą rolę w psychice Witkacego. Fantastyka tej kultury, która olśniewała nawet ludzi tak ograniczonych do zastanego świata, jak Maurice Paléologue, ostatni ambasador francuski przy carskim dworze, była tym czymś, co wyprostowało kark Stanisława Ignacego. Poczuł się artystą i nawet odczuł swój artyzm jako coś wyróżniającego go ponad tłum zakopiański. Poczuł się innym człowiekiem.

Zaczął malować portrety swoich kolegów, oficerów „wielkiego" cesarskiego pułku, poczuł się w jakiś sposób z nimi solidarny, jakoś zaczął współżyć z ludźmi, wobec których sam styl życia i ideały moralne starego Witkiewicza mogły się wydawać czymś wzruszająco naiwnym i śmiesznie staroświeckim. Może to poczucie uwolnienia się od listów ojca i od jego kontroli rozjaśniało jego samopoczucie? Może świadomość, że nie będzie potrzebował zdawać rachunku sumienia przed nikim? Że wreszcie zaczął się jego wiek dojrzały? Niewątpliwie w tym momencie nie mógł już powiedzieć: a ja nie jestem artystą.

A kim jest artysta? - pyta Pablo Picasso... Jest równocześnie istotą polityczną, bez przerwy czujną na wydarzenia tego świata - rozdzierające, namiętne lub spokojne, istotą, która w swoim całokształcie formuje się na ich podobieństwo.

„Rosyjski okres biografii Witkacego znany jest niestety zbyt pobieżnie - powiada Andrzej Mencwel w swym znakomitym studium o autorze Szewców - on sam, jak piszą wspominający, niechętnie i rzadko o nim mówił [jak widać, Mencwel zlekceważył nieopatrzne twierdzenia Rytarda]... Wszyscy wszakże są zgodni w jednym, opinię tę podtrzymują również najwybitniejsi z tych, którzy o Witkacym pisali krytycznie - był to dla niego moment przełomowy, wstrząs, katharsis, która zmieniła jego całe dotychczasowe przeżywanie świata, spowodowała reorientację poglądów, myśli i uczuć."

Ten przydługi cytat z eseju Mencwela muszę jeszcze powiększyć, bo po cóż mówić swoimi słowami to, co już było gdzieś w sposób niemal doskonały zdefiniowane.

„W Rosji też rozpoczyna Witkacy studia filozoficzne - ciągnie młody krytyk -tam bowiem przybierają na sile te zainteresowania, które potem uzna za naczelne. Tam zaczyna uprawiać systematyczną refleksję nad sztuką współczesną, olśniony galeriami Szczukina i Morozowa*, stamtąd wraca z kompletnym niemal już zarysem poglądów filozoficzno-estetycznych oraz głównymi przesłankami wizji historiozoficznej i poglądów społecznych, w których można odnaleźć wszystkie motywy całej jego późniejszej drogi twórczej. Witkacy rodzi się Witkacym właśnie w Rosji czasów rewolucji."

Niestety nie mamy możności zrekonstruowania itinerarium Witkacego w Rosji. Sfinksowe oblicze - a raczej potrójne oblicze - koszar pawłowskiego pułku nic nam o tym nie powie. Stoję przed tym gmachem pełen myśli zupełnie obcych wojsku, pułkom, Pawłowi I i chciałbym prześledzić, jak te historyczne ramy odbijały się na myśleniu mojego wielkiego przyjaciela. Na próżno. Nic nie wiem.

Jan Koszczyc-Witkiewicz w swojej biografii Witkacego wspomina, że był w szkole oficerskiej w Pawłowsku, a więc na śladach Dostojewskiego. Ale nie jesteśmy pewni, czy kuzynowi Witkacego nie poplątały się koszary pawłowskie z miejscowością Pawłowsk? Galerie Szczukina i Morozowa były w Moskwie, i Miciński, z którym Witkacy je zwiedzał, także wojnę przebył w Moskwie. Ja poznałem Witkacego w Kijowie. Co tam robił?

Rytard pisze o ukrywaniu się Witkacego przed żołnierzami i radami robotniczymi, co odbiło się na jego stosunku do rewolucji. Istnieje wiadomość, że rady żołnierskie wybrały Witkiewicza do swojej reprezentacji. Gdzie? Oczywiście na froncie? Kontuzjowany był pod Mołodecznem. Kto i kiedy potrafi złożyć ten puzzle, bo że wreszcie da się złożyć, to pewne.

Ale jeżeli wierzyć intuicji czy wiadomościom Mencwela, sprawa przemiany Witkiewicza, o której pisze ciotka Aniela, staje się jasna: poczuł się nie tylko artystą, ale i filozofem, znalazł swoje miejsce na ziemi. Tym boleśniejszy będzie konflikt tej świadomości z całkowitym zlekceważeniem go przez społeczeństwo polskie. Witkacy doprowadzany był do samobójstwa stopniowo.

Na razie patrząc na te koszary, na ulice Petersburga, na gmachy i pałace, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że krąży tu niesamowita sylwetka naszego pisarza, który tu poczuł się artystą. Nie on jeden. W biografii Karola Szymanowskiego na ogół lekceważy się epizod petersburski. Ale ja pamiętam. Pamiętam taki wieczór w Kijowie u ciotki Józefy Szymanowskiej, gdy Karol opowiadał o swoich dopiero co skończonych dziełach: Koncercie skrzypcowym i III symfonii (do słów Micińskiego!) i mówił o świecie artystycznym Petersburga, z którym się właśnie w tym czasie zetknął. Nie zapomnę tego entuzjazmu i tej dumy Szymanowskiego, że został tam przez społeczeństwo muzyczne Piotrogrodu doceniony.

Pamiętam także to rozczarowanie, kiedy po powrocie do kraju spotkał się z chłodem i kompletnym brakiem zainteresowania.

Stosunek Witkacego do rewolucji to jest zupełnie inny rozdział. Wymaga obszernych studiów i szczegółowego omówienia. U Mencwela sprawa ta oświetlona jest dokładnie, chociaż może nieco jednostronnie. Dopóki jednak nie będziemy znali doświadczeń rewolucyjnych autora Szewców, przynajmniej tak, jak znamy doświadczenia Szymanowskiego (on też był komisarzem ludowym), będziemy się obracać w granicach pewnych koniektur, spraw prawdopodobnych, ale nie pewnych.

Wiemy, że Witkiewicz bardzo dużo czytał w Piotrogrodzie. Pani Stulgińska w swoich pamiętnikach (maszynopis) opowiada, że w dzieciństwie bawiła się z małą Żukowską, wnuczką cioci Jałowieckiej, w mieszkaniu jej babki. Mała Żukowska przyniosła duży sznur i zaproponowała „związać wujaszka". Małe weszły do salonu, gdzie siedział przystojny młody człowiek w mundurze oficerskim, głęboko zaczytany. Dziewczynki podkradły się na palcach i już miały zarzucić sznur na wujaszka, kiedy ten spostrzegł się, spojrzał na nie strasznym wzrokiem i wrzasnął: apage, satanas!, tak, że pani Stulgińska dziś jeszcze ten głos pamięta.

Nie wiemy natomiast nic, jakie stosunki literackie miał w Petersburgu i w ogóle w Rosji Witkacy. Jakie miał kontakty. Możemy tylko suponować, odczytywać w jego dziełach ślady lektur, ślady idei rozpowszechnianych podówczas w Rosji. Jedna sprawa jest tu uderzająca. Jest to tak zwana idea „panmongolizmu", która jest głównym tematem politycznym Pożegnania jesieni.

Idea „panmongolizmu" była jedną z aberracyj, jednym z nieprawdopodobnych zabłąkań, do których doprowadziły Włodzimierza Sołowjowa jego eschatologiczne rozmyślania. Sołowjow straszył Europę najściem wschodnich ludów, a jednocześnie twierdził, że w tym leży zbawienie Europy. Z jednej strony wierszem Zygfryd witał „męstwo" Wilhelma II i jego interwencję w Pekinie, z drugiej w wierszu Ex oriente lux przypisywał Rosji rolę „przedmurza chrześcijaństwa" przed azjatyckimi Mongołami.

„W wyobrażeniu rosyjskich symbolistów - powiada Władimir Orłów - którzy przyswoili sobie naukę Wł. Sołowjowa, idea «panmongolizmu», zachowując swą obiektywnie reakcyjną treść, w znacznym stopniu zatracała swą konkretną zawartość i ze sfery politycznej ideologii przenosiła się na plan historiozoficznych i religijno-moralnych koncepcji i mistyczno-eschatologicznych rozmyślań o przyszłych losach ludzkości.

Idea «panmongolizmu» wywarła głębokie wrażenie i na Błoku, i na Andrieju Biełym jeszcze za czasów ich młodości."

Błok całkiem po swojemu wykładał „żółte niebezpieczeństwo". Wszystko, co było niskie, pospolite, złe, zbrodnicze, to było dla niego chińskie, to miało w sobie żółtą krew. Jest to trucizna skażająca soki prawdziwej kultury, trucizna fałszująca duszę ludzką. Ale tam gdzie jest „walka namiętności", tam gdzie jest „ogień i bojaźń", tam „krew nie żółknie".

Swój stosunek do teorii „panmongolizmu" Andriej Bieły wyłożył w swojej powieści Pietierburg, zwłaszcza w pierwszej jej wersji. Powieść ukazała się w roku 1910 i przez długie lata uchodziła za ewenement literacki. Niemożliwe jest, aby Witkacy przyjechawszy do Rosji w 1914 roku nie zaznajomił się z tym dziełem. Po prostu tkwiło ono w powietrzu, zwłaszcza w stolicy, i na pewno autor Nietoty dobrze znał tę powieść i wcisnął tę książkę w ręce swego młodego przyjaciela.

Powieść, którą napisał Bieły, miała wyraźnie kontrrewolucyjny charakter. Poza tym było to dzieło pisane niezwykle sugestywnie i na pewno musiało oddziałać na pisarstwo Witkacego. Nie mówię tu o stronie formalnej. Balladowo-wersetowe natrętne powtarzanie refrenów, które oddziałało tak wyraźnie na formę mojej początkowej prozy (Zenobia Palmura, a zwłaszcza Wieczór u Abdond), nie znalazło w Witkiewiczu naśladowcy. Ale strona ideowa, ów „mongolizm", którym Bieły grozi Rosji, Europie i w ogóle całej naszej kulturze, obudził trwałe echa w twórczości Witkacego; raczej powiedzmy, że Witkacy znalazł w tym, co pisał Bieły, potwierdzenie swoich teorii i swoich lęków.

Walka z mongolizmem, twierdzi Bieły, jest beznadziejna, gdyż bakcyl mongolizmu przeniknął głęboko kulturę aryjską. W powieści Pietierburg nieświadomymi nosicielami mongolizmu są i wysoki urzędnik Ableuchow-ojciec, i „rewolucjonista" Ableuchow-syn, i terrorysta Dudkin (zauważmy tu witkacowski kontrast pospolitości nazwiska z tragiczną funkcją), każdy na swój sposób ucieleśnia ideę zniszczenia aryjskiego świata, ideę wszechświatowego nihilizmu.

Rewolucja traktowana jako nieunikniona katastrofa, piekielna chimera, mongolskie najście znoszące wartości naszej cywilizacji - są to idee wspólne Biełego i Witkacego.

I tak stoję przed tymi klasycystycznymi koszarami, przed którymi, zdaje się, nikt przede mną nie przywoływał tych myśli, nie porównywał tych nastrojów zmierzchowych i przerażających, jakie przeżycia petersburskie Witkacego - o których już nic pewnego nie będziemy wiedzieli - rzucają na tak osobliwe tło tego wspaniałego miasta.

Rzecz zrozumiała, że nie możemy przesadzać mówiąc, że to tu Witkacy został pisarzem, filozofem, artystą. Wszystkie te pierwiastki od dawna tkwiły, od urodzenia rozwijały się w tym genialnie niedorozwiniętym człowieku i ten ich rozwój, pomieszany i pogmatwany w jego wnętrzu, jak na jego obrazach, stworzył z niego to, czym był. Nie można też przeceniać tych czy innych wpływów, żmudzkiego pochodzenia, Syłgudyszek, Cejlonu, „Bronia" Malinowskiego, cioci Anieli czy Andrieja Biełego, czy nawet Petersburga i Rewolucji. Sam o tym pisze w Niemytych duszach. Ale na pewno te wszystkie elementy pomogły w wytworzeniu tego osobliwego, samorodnego i jedynego zjawiska, jakim był Stanisław Ignacy Witkiewicz.

 

* Galeria Morozowa składała się z 13 Bonnardów. cyklu Maurice Denisa (Psyche), 5 Monetów, 4 Renoi-rów, II Gauguinów, 5 van Goghów, 17 Cezanne'ów, 8 Matisse'ów, 3 Picassów, 11 Maillolów i pojedyn­czych obrazów Pissarra, Degasa, Vuillarda, Vlamincka, Deraina, Marqueta. Szczukin posiadał rozmaite obrazy, a z większych całości: 6 Renoirów, 14 Gauguinów, 8 Cezanne'ów, 37 Matisse'ów, 40 Picassów (błękitny okres) - przyp. mój - JI.

Sankt Petersburg

Translated by Lisa Palmes

 

Ich hätte nie erwartet, im hohen Alter noch so etwas zu erleben.

Aber von Anfang an: Ich bin zwar im Russischen Kaiserreich geboren und aufgewachsen, habe dort Gymnasium und Universität besucht, war aber in jener Zeit niemals in Sankt Petersburg. Und auch später nicht, als die Stadt bereits Leningrad hieß und jene schreckliche tausendtägige Blockade hinter sich hatte, eine der wohl bewegendsten Episoden des letzten Krieges.
Erst vor kurzem, nach siebenundsiebzig vollendeten Lebensjahren, kam ich zum ersten Mal an die Ufer der Newa. Und wie das meistens ist in solchen Fällen, traf ich – obwohl sehr gründlich auf die Begegnung vorbereitet – mit gänzlich abweichenden Vorstellungen dort ein. Diese Begegnung war eine Enttäuschung und zugleich eine Überraschung, auf jeden Fall aber war sie eines meiner beeindruckendsten Reiseerlebnisse.
Was war nun der Grund dafür? Es ging hier um eine Stadt, über die ich seit meiner frühesten Jugend schon einiges wusste. In der polnischen und in fremdsprachiger Literatur las ich von ihr, ja, ich wusste rein alles über sie. Ihr Name verband sich mit den tiefsten literarischen Prägungen meiner Jugendzeit, allen voran mit Puschkin und Mickiewicz, mit Balzac und Dostojewski, später dann mit Blok und Witkacy. Es schien mir, als müsste ich aus den Büchern jeden einzelnen Stein kennen, als wüsste ich genau, wie der Eherne Reiter aussieht und wo Oleszkiewicz1 mit seiner Laterne ging, als wüsste ich, über welche Brücken die Nase2 fuhr, die ihren Besitzer verloren hatte, und wo man Akakij Akakijewitsch3 seinen Mantel entwendete, als wüsste ich, wo der Botschafter Paléologue mit seinen Informanten sprach und an welchem Ort der verlorene Stiefel des im Eisloch ertränkten Rasputin gefunden wurde. Miterlebt hatte ich das alles. Aber nicht gesehen.
Nun sah ich es, und wie bei einem Geduldsspiel oder beim japanischen Billard rollten all die Dinge, die ich in meinem Gedächtnis hatte, die in meiner Vorstellung ruhten, die nur im Imaginären existierten, langsam auf die für sie vorgesehenen Mulden zu; mit einem Mal befanden sie sich an dem seit jeher für sie bereiteten Ort, in ihrer angestammten Umgebung, hatten ihren Platz auf Erden gefunden. Und während sie ihn fanden, passten sie sich ihm entsprechend an, und – Hand aufs Herz, so war es – sie wurden echt.
Ein ergreifendes Erlebnis – die gesamte in ihrem Geschehen so vertraute Kultur vor sich zu sehen, eingepasst in einen konkreten Ort. Zu wissen, wie der Winterpalast in seiner wahren Umgebung aussieht, Zarskoje Selo, das Marsfeld, Pawlowsk, wo Nastassja Filippowna wohnte und, früher noch, Mickiewicz Żukowski besuchte …
Das Seltsame am Menschen ist, dass er sich vieles, sehr vieles vorstellt, dass aber jenes bisherige Erleben, sobald er etwas von den vorgestellten Dingen zu sehen bekommt, völlig andere Dimensionen annimmt und sich in einem anderen Kolorit zeigt.
Das Vorgestellte findet seinen Platz in der realen Erfahrung – wie die Schläge der Uhr bei Bergson, die wir in Gedanken zählen, wenn sie längst verklungen sind, und die erst dann eine wirkliche Existenz annehmen.
Wie sich Sankt Petersburg konkretisierte, ausgehend von meinem früheren, nicht der Wirklichkeit verhafteten Erleben – dass ich die Spitze der Admiralität sehen durfte und die blauen Draperien in der Loge des Mariinski-Theaters, die ihrerseits die Opernsänger Jan und Edward Reszke und den Tänzer Wacław Niżyński4 zu Gesicht bekommen hatten, dass ich Dostojewskis und Mussorgskis Namen auf ihren Grabsteinen las, ist nicht nur bewegend, sondern lässt mich auch das Gewicht und die Wahrheit jener Dinge spüren, die wir allzu oft nur als ephemer betrachten.
Ein einziges Mal nur hatte ich ein ähnliches Erlebnis – als ich nämlich, noch als ganz junger Mensch, zum ersten Mal nach Krakau fuhr und all die dortigen Dinge, die mir seit frühester Kindheit aus Geschichten bekannt gewesen waren, sich ebenso plötzlich an ihre angestammten Plätze begaben. Als zum Beispiel Stanisław Wyspiańskis Gott Vater sich genauso darstellte, wie ihn eine ältere Dame im Flur eines kleinen Hauses auf dem Land, in der Bialocerkiewszczyzna5, einmal beschrieben hatte. Ich fand in dem Bild genau jene Stimmung, genau jene Worte der Beschreibung wieder, an die ich mich bis heute erinnere.
Ich hätte nie erwartet, dass ich etwas Ähnliches in so hohem Alter noch einmal erleben würde.
Geht man heute hinaus aufs Marsfeld, macht es nicht den Eindruck eines so großen Platzes, wie ihn Mickiewicz und Puschkin beschrieben. Seine Weite hat sich durch die Bepflanzung verringert, eben sind die Fliederbüsche mit üppigen Dolden bedeckt. Das Denkmal für die Helden der Revolution in der Mitte verkleinert ebenfalls die Fläche, und Blumen und Büsche verwandeln den bedrohlichen Aufmarschplatz der zaristischen Armee in einen Platz der Kinderspiele.
Das Marsfeld wird von drei Flüssen umrahmt: Newa, Moika und Fontanka, doch an einer seiner Längsseiten erstreckt sich ein mächtiges Gebäude mit drei klassizistischen Vordergiebeln, an denen sich glatte dorische Säulen reihen. Mit seiner Architektur (Neoklassizismus) und seinen Dimensionen macht es einen imposanten Eindruck.
Als ich das pompöse, klotzige Bauwerk betrachtete, dessen Strenge durch das herrliche Juniwetter ein wenig abgemildert wurde, dachte ich weder an die Architekten, die es entworfen hatten, noch an den Kaiser, der vor dieser Kulisse seine grauenerregenden Truppenschauen abhielt; meine Gedanken entglitten aufmüpfig in ganz andere Regionen. Das Gebäude ist nämlich die Kaserne des Pawlowski-Regiments, dessen Offizier im Jahr 1914 oder 1915 Stanisław Ignacy Witkiewicz war. Obwohl ich ihn in der Uniform jenes Regiments gesehen habe, kann ich ihn mir in dieser Rolle nur schlecht vorstellen. Das Pawlowski-Regiment war eines der schmucksten Regimenter von Sankt Petersburg, und die Jahre, in denen Witkacy seinen Dienst bei der Armee begann, unterschieden sich noch nicht besonders von den zivilen Zeiten. Der Krieg hörte erst nach und nach auf, das Spiel oder Vergnügen zu sein, als das er anfangs erschienen war, und begann Zähne und Klauen zu zeigen – um schließlich zur Revolution zu werden.
Vorerst jedoch schrieb Witkacys Tante, Aniela Jałowiecka, Anfang 1915 aus Piotrogród6 an seine Mutter:
„II arriva ici vers la fin du mois de septembre et après beaucoup de difficultés il fut reçu à l' école militaire des officiers d' où il sortira dans deux mois avec le grade d'officier pour se rendre à l' armee..."
„Tel qu'il est maintenant, il ne l'a jamais été. Tranquille, on dirait joyeux, se tenant droit, la tete haute - ii a completement perdu cet aspect desolant d'apathie et d'inertie dans lequel nous l'avons revu a son arrivée. II travaille brillamment pour les examens theoriques et supporte a merveil le regime militaire. Sa santé est parfaite. L'uniforme lui va très bien, ni les grosses bottes, ni le rude paletot, ni le sabre ne Fencombrent nullement...“
Das heißt, dass Witkacy, nachdem er im März oder April die Offiziersschule beendet hatte, ins Pawlowski-Regiment aufgenommen wurde – und das wiederum bedeutet, dass er die Schule mit einer sehr guten Bewertung verlassen haben musste, da er es in ein solch hochrangiges Regiment schaffte. Sicherlich war es zur Zeit des Krieges kein ganz so kostspieliges Regiment mehr – allerdings hinterließ mir selbst mein verstorbener Freund Józef Świerczyński, der im nicht annähernd so schmucken Grodnoer Husaren-Regiment diente, mehrere Aufnahmen von sich in himbeerroten Hosen, hohen Reitstiefeln und dunkelgrünem tressenbesetztem Rock, was ganz gewiss nicht billig, aber sehr schön anzusehen war.
Als ich Witkacy (in Kiew, bei den Szymanowskis) begegnete, war er in Felduniform – khakifarbenes Hemd mit ebensolchen Hosen –, es war noch vor der Revolution, also trug er eigentümliche schwarz-silberne Schulterklappen mit den Initialen Zar Pawels I. Klingt das nicht verdächtig nach einem seiner Dramen?
Eigentümlich wirkt die Metamorphose, von der Tante Jałowiecka berichtet. Die letzte Nachricht von Witkacy selbst, von kurz vor jenem Brief aus Sankt Petersburg, sind die Schlussworte eines Schreibens an seinen Vater, das er in den letzten Junitagen 1914 in Kandy auf Ceylon verfasste. Nach schillernden, enthusiastischen Schilderungen der Natur auf Ceylon („ich bin nicht imstande, die Wunder zu beschreiben, die ich hier sehe“) endet Stanisław Ignacy mit folgenden Worten:
„All das verursacht mir das schrecklichste Leid, einen unerträglichen Schmerz, weil SIE nicht an meiner Seite ist. Nur tiefste Verzweiflung und die Sinnlosigkeit des Anblicks dieser Schönheit. Sie sieht es nicht – und ich bin kein Künstler. Meinem schlimmsten Feind würde ich nicht wünschen, das zu durchleben, was ich mir auf dem Schiff gedacht habe und was ich angesichts dieser unfassbaren Schönheit der Welt durchleide. All das ist psychisch zu viel für mich. All das ist ein Gift, das Todesgedanken aufkommen lässt. Wann ist nur dieses unmenschliche Leiden endlich vorüber.“
Nimmt man zu jener gedrückten Stimmung noch den Kriegsausbruch hinzu, der die Pläne für die freudig erwartete Reise nach Neuguinea vereitelt, die Tage vor dem Krieg, die überschattet werden von einem heftigen Streit mit dem Reisegefährten, dem schwer einschätzbaren Bronisław, der plötzlich zum großen Gelehrten, zum Herrn Professor Malinowski wird, dessen Theorien Levi-Strauss höchstselbst verbissen zu widerlegen versucht, dann ist der niedergeschlagene und apathische Zustand kaum verwunderlich, in dem Witkacy nach Sankt Petersburg zurückkehrt und dadurch seine Verwandten sehr beunruhigt.
Es gibt eine Quelle, die uns einiges zu diesem Thema verraten könnte. Angeblich sollen Bronisław Malinowskis gesamte Tagebücher noch erhalten sein, wobei jedoch seine letzte Ehefrau, die sie aus der Handschrift übertrug und publizierte (waren sie etwa schon auf Englisch geschrieben? Nein, wohl kaum) sich nur auf die Zeit ab dem Ersten Weltkrieg und ab Malinowskis Internierung in Australien konzentrierte. Das heißt, sie veröffentlichte den Teil der Tagebücher, in dem Witkacy nicht vorkommt. Was ist aber mit Bronisławs früheren Aufzeichnungen? Bekommen wir auch sie irgendwann zu sehen? Wirft das dann ein neues Licht auf diese Freundschaft und auf die Gründe für das Zerwürfnis, die in diesem Fall tiefer lagen als bei der gewöhnlichen „Verschiebung“ eines Freundes vom ersten auf den letzten Platz, wie sie Witkacy in regelmäßigen Abständen vornahm?
Wie kam es zu dem völligen Wandel, der sich in Sankt Petersburg vollzog? „Tel qu'il est maintenant, il ne l'a jamais été“, berichtet Tante Aniela. Was kann der Auslöser für jenen kompletten Wandel gewesen sein? Doch wohl nicht der Drill an der Offiziersschule?
Kein Biograph kann den Seufzer der Verzweiflung achtlos übergehen, den Stanisław Ignacy Witkiewicz zwischen all den Wundern Ceylons ausstieß: „Sie sieht es nicht – und ich bin kein Künstler.“
Eines der grundlegenden Leitmotive seines Werkes ist die Sehnsucht nach Größe, das Bewusstsein des eigenen Unvermögens, der künstlerischen Machtlosigkeit, und dies ist manches Mal die größte Tragödie seiner literarischen Figuren.
Dabei hatte er einige Jahre zuvor in seinen Briefen an Helena Czerwijowska noch erklärt, er sei Künstler und nur Künstler.
Ja, wie ist es denn nun? Es ist wie in seinen Dramen: Das Bewusstsein des Künstlers oszilliert zwischen völliger Negation und der festen Gewissheit seiner Mission. Eben damit plagen sich die Neue Befreiung, das Wasserhuhn, die Mutter, die Schuster und Witkiewiczs andere Dramen.
Gut. Aber was bedeutet jener Moment in Sankt Petersburg? Hier muss betont werden, dass Tante Jałowiecka Stanisław gut und lange kannte; ab 1900 hatte er seine Sommerferien bei ihr in Syłgudyszki in der Region Żmudź7 verbracht. Tante Aniela kannte ihn also aus einer Zeit, in der er heranwuchs und sich entwickelte, in der die Welt sich für ihn erweiterte und sein Blick sich öffnete.
Früher dachte ich, Witkacy habe erst damals, 1914, nach seiner Ankunft in Sankt Petersburg die genaue Lebensgeschichte seines Großonkels Jan Witkiewicz erfahren, eine phantastische und unglaubliche Geschichte, die sogar erst kürzlich noch das Thema für zwei sowjetische und einen amerikanischen Roman lieferte. Natürlich muss Sankt Petersburg Witkacy die Geschichte seines Großonkels wieder ins Gedächtnis gerufen haben. Nicht genau bekannt ist, ob man damals schon von dem Brief Tomasz Zans wusste, in dem dieser sein Treffen mit Jan Witkiewicz auf dem Newski Prospekt und auch Witkiewiczs plötzliches tragisches Ableben schildert. Natürlich kannte aber Tante Aniela diese Geschichte und erzählte Witkacy gewiss die Einzelheiten – wahrscheinlich jedoch so, dass der Großonkel durch eigene Hand umgekommen sei. Die Version mit dem politischen Mord war zur damaligen Zeit noch nicht verbreitet.
Dann fiel mir aber ein, dass ich bereits 1910 Tadeusz Micińskis Roman Nietota8 gelesen hatte, als dieser in der Literatur- und Kunstzeitschrift „Sphinx“ abgedruckt wurde, und dass der Autor in diesem mystischen Roman ebenjenen Jan Witkiewicz wiederauferstehen und als Magier Litawor am Fuße des Berges Giewont herumstreifen ließ. Somit konnte die Geschichte seines Großonkels für Witkacy keinerlei Geheimnisse mehr bergen, sondern war – von einem Schriftsteller, den er sehr schätzte, zu einem Mythos umgewandelt – gleichsam sein täglich Brot.
Auch Sankt Petersburg selbst war für ihn nichts Neues. Im Jahr 1901 war er bereits mit ebenjener Tante Aniela und deren Tochter Jadwiga dort gewesen und mit ihnen in die Eremitage gegangen – das erste große europäische Museum, das der angehende Philosoph besuchte.

Über Witkacys Leben in Russland während des Krieges und der Revolution ist nur sehr wenig übermittelt. Anders als es seine weiteren Freunde sagen und als ich aus eigener Erfahrung weiß, schreibt Jerzy Mieczysław Rytard in seinen Erinnerungen an ihn, Witkacy habe „gern von dieser Zeit gesprochen“ und die Ereignisse und Bilder aus seiner „Pawlowsker“ Vergangenheit mit Leidenschaft wieder aufleben lassen. Leider gibt Rytard keine weiteren Einzelheiten aus diesen Geschichten an und hält sich unter dem Vorwand bedeckt, dass man „den Beteiligten nicht zu nahe treten“ dürfe, „indem man jene Geschehnisse für ewig festhält“. Es scheint mir jedoch so, als erinnere Rytard sich schlicht und einfach nicht mehr genau an diese Dinge, falls Witkiewicz sie ihm überhaupt erzählt hat. Er schrieb seine Erinnerungen erst spät in seinem Leben nieder, und sein Gedächtnis ließ ihn dabei oft im Stich: So erinnert er sich etwa nicht an das Datum seiner eigenen Verlobung oder verdreht den Namen von Witkiewiczs Ehefrau. Noch dazu kannte Rytard Russland gar nicht, er beherrschte nicht die russische Sprache, wusste nichts über die russische Literatur, und seine Geschichten über Stanisławs Abenteuer in Sankt Petersburg sind wenig tiefgehend. In einem Artikel von Witkacys Cousin Jan Witkiewicz lassen sich einige interessante Angaben finden.

Dass er im zweiten Kriegsjahr an der Front gewesen und bei Mołodeczno9 verwundet worden sein soll, erwähnt nur Jan Witkiewicz. Weiterhin gibt er an, Witkacy habe an der Offiziersschule in Pawlowsk mit der Porträtmalerei begonnen und in St. Petersburg einen Zyklus „astronomischer Kompositionen“ geschaffen, die von Marylka Sobańska käuflich erworben worden seien.
„Und es war ebenfalls in Russland, dass er sich ernsthaft mit Philosophie zu befassen begann“, behauptet der Cousin. Dasselbe sagt Tadeusz Kotarbiński.
Dabei waren Witkacys erste philosophische Essays doch bereits 1902 entstanden. Und sie sind noch erhalten! Hier wimmelt es von Widersprüchen.

Dennoch sind wir geneigt, den Wandel zu verstehen, den Tante Jałowiecka in ihrem Brief an Witkacys Mutter so hervorhebt. Offenbar wurde der Impuls, sich „wieder aufzurichten“, „den Kopf zu heben“ durch ein tiefgehendes Erlebnis, eine große emotionale Aufwallung ausgelöst. Durch die Feststellung und zunehmende Gewissheit: „Ja, ich bin Künstler!“
Man muss sich aber vor Augen halten, was Sankt Petersburg, was Petrograd bei Ausbruch des Ersten Weltkrieges und in den ersten zwei Jahren des Kampfes war, als die Niederlagen noch nicht so offen zutage traten und die Vorbereitungen auf die Revolution die Köpfe und Herzen aller empfindsamen Menschen mit Hoffen und Bangen erfüllten. Der unbeschreibliche, große Schlag des Kriegsausbruchs, der die abgestandenen Wasser der bürgerlichen Kultur aufrührte, war etwas Unvergleichliches. Man konnte ihn selbst in der fernen Provinz spüren, in der ich lebte – wie musste es dann erst auf dem Newski Prospekt und dem Marsfeld gewesen sein. Stanisław Noakowski schreibt in seiner Autobiografie:
„Die künstlerische Welt Russlands war beeindruckend und gewaltig, ich halte es für mein Glück, diesen Schwung miterlebt zu haben, diese ganz andere Dimension. Ohne meine Zeit in Russland wäre ich heute nicht der, der ich bin. Sankt Petersburg, Moskau, das ganze märchenhaft bunte und aufregende Russland hat eine enorme Rolle in meinem künstlerischen Leben gespielt.“
Mir scheint, dass eben jene Dimension, die so ganz anders war als die galizische Enge, Witkacy aus seinem psychischen Tief riss. Das Phantastische der russischen Kultur – das sogar Menschen in den Bann zog, die der realen, bestehenden Welt so verhaftet waren wie Maurice Paléologue, der letzte französische Botschafter am Zarenhof – war eben das, was Stanisław Ignacy wieder aufrichtete. Er begann sich als Künstler zu begreifen und nahm sein eigenes Künstlertum als etwas wahr, das ihn von den Künstlerkreisen in Zakopane abhob. Er fühlte sich wie ein anderer Mensch.
Er fertigte Porträts von seinen Kollegen an, den Offizieren des „großen“ kaiserlichen Regiments – in gewisser Weise fühlte er sich ihnen verbunden, gewöhnte sich an ein Zusammenleben mit Menschen, denen allein der Lebensstil und die moralischen Ideale des alten Witkiewicz rührend naiv und lächerlich altmodisch erschienen wären. Vielleicht besserte das Gefühl, sich von den Briefen seines Vaters und dessen Kontrolle befreit zu haben, sein Befinden? Oder war es das Bewusstsein, dass er niemandem mehr Rechenschaft würde ablegen müssen? Dass endlich sein Erwachsenenleben begonnen hatte? Was er ab diesem Moment zweifellos nicht mehr sagen konnte, war: „– und ich bin kein Künstler“.
„Wer ist ein Künstler?“, fragt Pablo Picasso ... Ein Künstler ist immer auch ein politisches Wesen, das unermüdlich die Ereignisse dieser Welt mitverfolgt – seien sie nun schrecklich und herzzerreißend, leidenschaftlich oder friedlich; er ist ein Wesen, das sich in seiner Gesamtheit nach dem Ebenbild dieser Ereignisse formt.
„Über die russische Zeit in Witkacys Biographie ist leider zu wenig bekannt“, meint Andrzej Mencwel in seiner hervorragenden Studie, „und er selbst sprach – wie diejenigen schreiben, die sich an ihn erinnern – nur ungern und nicht sehr häufig darüber [wie man sieht, lässt Mencwel versehentlich Rytards Angaben völlig unter den Tisch fallen] ... In einem Punkt sind sich jedoch alle einig, und diese Meinung teilen selbst die bedeutendsten unter Witkacys Kritikern: Diese Zeit war für ihn ein Durchbruch, ein Schock, eine Katharsis, die seine gesamte bisherige Weltwahrnehmung veränderte und eine Neuausrichtung seiner Ansichten, Gedanken und Gefühle anstieß.“
Dieses ohnehin schon längere Zitat aus Mencwels Essay muss ich noch ein wenig ausweiten – denn wozu etwas in eigenen Worten formulieren, was bereits an anderer Stelle so gut wie perfekt definiert worden ist?
„In Russland nimmt Witkacy auch seine philosophischen Studien auf“, fährt der junge Kritiker fort, „denn dort verstärken sich die Interessen, die er später als seine hauptsächlichen bezeichnen soll. Dort beginnt er, beeindruckt von den Sammlungen in den Galerien Schtschukin und Morosow10, eine systematische Reflexion über die zeitgenössische Kunst; von dort kehrt er mit einem nahezu komplett ausgearbeiteten Profil philosophischer und ästhetischer Ansichten zurück sowie auch mit den wichtigsten Prämissen seiner historisch-philosophischen Weltsicht und seiner gesellschaftlichen Ansichten, in denen sich bereits sämtliche Motive seines späteren künstlerischen Wegs finden lassen. Als Witkacy wurde Witkacy im Russland der Revolutionszeit geboren.“
Leider gibt es keine Möglichkeit, die Wege zu rekonstruieren, die Witkacy in Russland zurücklegte. Das Sphinxgesicht – oder eher: das dreifache Gesicht – der Kaserne des Pawlowski-Regiments wird mir kaum etwas darüber verraten. Ich stehe vor dem Gebäude, erfüllt von Gedanken, die rein gar nichts mit der Armee, den Regimentern, Zar Pawel I. zu tun haben, und würde zu gern nachverfolgen können, wie sich diese historischen Rahmenbedingungen im Denken meines großen Freundes niedergeschlagen haben. Doch vergebens. Ich weiß nichts.
Jan Koszczyc-Witkiewicz erwähnt in seiner Witkacy-Biographie, dieser habe die Offiziersschule in Pawlowsk besucht und sei somit in die Dostojewskis Fußstapfen getreten. Fraglich ist hierbei allerdings, ob Witkacys Cousin nicht möglicherweise die Pawlowski-Kaserne mit dem Ort Pawlowsk verwechselt hat. Die Galerien von Schtschukin und Morosow waren in Moskau, wo auch Miciński, mit dem Witkacy die dortigen Sammlungen besichtigte, die Zeit des Krieges verlebte. Ich selbst habe Witkacy in Kiew kennengelernt. Was tat er dort?
Rytard schreibt, Witkacy habe sich vor Soldaten und Arbeiterräten verstecken müssen, was sich auf seine Einstellung zur Revolution ausgewirkt habe. Es gebe eine Nachricht, derzufolge die Soldatenräte Witkiewicz in ihre Vertretung gewählt hätten. Aber wo? Gewiss an der Front? Verwundet wurde er bei Mołodeczno. Wer wird wann imstande sein, dieses Puzzle zusammenzusetzen? Denn es muss sich doch schlussendlich zu einem Ganzen fügen lassen …
Und wenn man seiner eigenen Intuition folgt oder Mencwels Aussagen Glauben schenkt, so wird die Sache mit Witkiewiczs Wandel, über den Tante Aniela schreibt, vollkommen klar: Er begann sich damals nicht nur als Künstler, sondern auch als Philosoph zu fühlen, er fand seinen Platz auf Erden. Umso schmerzhafter für ihn muss der Konflikt zwischen diesem Bewusstsein einerseits und der völligen Verkennung durch die polnische Gesellschaft andererseits gewesen sein. Witkacy wurde nach und nach in den Selbstmord getrieben.
Während ich mir diese Kaserne, die Straßen von Sankt Petersburg, die imposanten Gebäude und Paläste so ansehe, kann ich mich des Eindrucks nicht erwehren, es geistere zwischen alldem noch der Schatten unseres Schriftstellers herum, der sich hier als Künstler wahrzunehmen begann. Damit war er im Übrigen nicht der Einzige. In den Biographien Karol Szymanowskis etwa wird die Sankt Petersburger Zeit für gewöhnlich nur flüchtig gestreift. Aber ich erinnere mich daran. Ich erinnere mich an jenen Abend bei Tante Józefa Szymanowska in Kiew, an dem Karol von seinen eben erst vollendeten Werken erzählte: einem Violinkonzert und der Sinfonie Nr. 3 (zu Worten von Miciński!); außerdem sprach er über die Sankt Petersburger Künstlerkreise, zu denen er damals gerade Zugang fand. Ich werde nie Szymanowskis Freude und Stolz darüber vergessen, dass die Petrograder Musikerszene ihm Anerkennung entgegenbrachte.
Und ich erinnere mich an seine herbe Enttäuschung, als ihm bei seiner Rückkehr nach Polen lediglich Kälte und ein völliges Desinteresse entgegenschlugen.
Witkacys Einstellung zur Revolution nun ist ein ganz anderes Kapitel, das umfangreiche Studien und eine detaillierte Besprechung erforderlich machen würde. Bei Mencwel wird dieses Thema eingehend, wenn auch vielleicht ein wenig einseitig beleuchtet. Solange wir jedoch nicht wenigstens so viel über Witkacys Revolutionserfahrungen wissen, wie uns von Szymanowski bekannt ist (auch er war Volkskommissar), werden wir uns lediglich im Bereich des Vagen aufhalten, der ungefähren Vermutungen, nicht aber der Gewissheiten.
Was wir wissen, ist, dass Witkiewicz in Petrograd sehr viel las. In ihren Erinnerungen (Typoskript) berichtet etwa Frau Stulgińska, als Kind in der Wohnung ihrer Großmutter mit der kleinen Żukowska, der Enkelin von Tante Jałowiecka, gespielt zu haben. Żukowska habe eine lange Schnur geholt und vorgeschlagen, sie sollten „den Onkel fesseln“. Die beiden kleinen Mädchen gingen also in den Salon, wo ein schneidiger junger Mann in Offiziersuniform saß und in eine Lektüre vertieft war. Sie schlichen sich auf Zehenspitzen an ihn heran und wollten gerade die Schnur über ihn werfen, als er sie entdeckte, ihnen einen furchterregenden Blick zuwarf und mit donnernder Stimme, die Stulgińska für immer im Ohr bleiben sollte, „Apage, satanas!“ rief.
Worüber wir hingegen nichts wissen, ist, welche literarischen Beziehungen Witkacy in Sankt Petersburg und in ganz Russland einging. Welche Kontakte er knüpfte. Wir können nur Vermutungen anstellen und aus seinen Werken die Spuren anderer Lektüren oder damals in Russland verbreiteter Ideen herauszulesen versuchen. Eine Sache zeichnet sich hier deutlich ab – die Idee des sogenannten „Panmongolismus“, das wichtigste politische Thema in Witkiewiczs Roman Abschied vom Herbst.
Jene Idee des „Panmongolismus“ war eine der Verirrungen, einer der unfasslichen Irrwege, auf die seine eschatologischen Überlegungen den russischen Religionsphilosophen und Dichter Wladimir Solowjow führten. Solowjow jagte den Europäern Angst ein, indem er eine Invasion der östlichen Völker vorhersagte, von der er aber zugleich behauptete, dass in ihr die Rettung Europas liege. Einerseits huldigte er im Gedicht „Siegfried“ der „Tapferkeit“ Kaiser Wilhelms II. und lobte dessen Intervention in Peking, um andererseits in „Ex oriente lux“ Russland die Rolle eines „Bollwerks der Christenheit“ gegen die asiatischen Mongolen zuzuschreiben.
„In der Vorstellung der russischen Symbolisten, die sich Wladimir Solowjows Lehren zu eigen gemacht hatten“, erläutert Wladimir Orlow, „behielt die Idee des »Panmongolismus« zwar ihren objektiv reaktionären Inhalt, verlor aber weitestgehend ihren konkreten Gehalt und verschob sich von der Sphäre einer politischen Ideologie auf die Ebene historisch-philosophischer und religiös-moralischer Konzeptionen sowie mystisch-eschatologischer Betrachtungen zum zukünftigen Schicksal der Menschheit.
Die Idee des »Panmongolismus« beeindruckte sowohl Blok als auch Andrej Bely in ihren Jugendzeiten tief.“
Blok legte die „gelbe Gefahr“ auf seine ganz eigene Weise aus. Alles, was von niederem Wert, gewöhnlich, schlecht, verbrecherisch war, war für ihn chinesisch; seiner Ansicht nach floss darin „gelbes Blut“, und es sei ein Gift, das die Säfte der wahren Kultur vergifte und die menschliche Seele verderbe. Doch wo ein „Kampf der Leidenschaften“ sich ereigne, wo „Feuer und Furcht“ herrschten, da „gilbe das Blut nicht“.
Andrej Bely legte seine Haltung zur Theorie des „Panmongolismus“ in seinem Roman Petersburg dar, insbesondere in der ersten Fassung. Der Roman wurde 1910 veröffentlicht und galt viele Jahre lang als außergewöhnliches literarisches Meisterwerk. Unmöglich also, dass Witkacy, der 1914 nach Russland kam, den Roman nicht gekannt haben sollte. Er war schlicht allgegenwärtig, vor allem in der Hauptstadt – und außerdem kannte Miciński, der Autor von Nietota, ihn ganz bestimmt und drückte seinem jüngeren Freund eine Ausgabe in die Hand.
Belys Roman hat einen eindeutig konterrevolutionären Charakter. Außerdem ist er in einer äußerst suggestiven Weise verfasst, sodass er Witkacys Schreiben beeinflusst haben muss. Ich meine hier allerdings nicht die formale Seite – die balladenhaft-versartige unermüdliche Wiederholung von Refrains, die sich so stark auf die Form meiner eigenen ersten Prosawerke („Zenobia Palmura“ und vor allem „Wieczór u Abdona“ [Der Abend bei Abdon]) ausgewirkt hat, fand in Witkiewicz keinen Nachahmer. Die ideologische Seite aber, jener „Mongolismus“, durch den Bely Russland, Europa und unsere hiesige Kultur im Allgemeinen bedroht sah, rief ein lange nachhallendes Echo in Witkacys Werk hervor; wir könnten also eher sagen, Witkacy habe in dem, was Bely schrieb, eine Bestätigung seiner eigenen Theorien und Ängste gefunden.
Der Kampf gegen den Mongolismus, behauptet Bely, sei hoffnungslos, da dieser „Bazillus“ bereits tief in die „arische Kultur“ eingedrungen sei. In seinem Roman Petersburg übertragen Vater und Sohn – Ableuchow senior, ein hoher Beamter, und Ableuchow junior, ein „Revolutionär“ – sowie auch der Terrorist Dudkin unwissentlich jenen Mongolismus; jeder von ihnen verkörpert auf seine eigene Weise die Idee der Zerstörung der arischen Welt, die Idee eines weltumspannenden Nihilismus.
Die Revolution als unvermeidliche Katastrophe, als höllische Chimäre, als mongolische Invasion, die die Werte unserer Zivilisation zunichtemacht – das ist das Ideengut, das Bely und Witkacy verbindet.
Und so stehe ich denn vor dieser klassizistischen Kaserne, vor deren Toren, wo, wie mir scheinen will, gewiss noch niemand außer mir auf solche Gedanken gekommen ist, noch niemand sich mit den düsteren und beängstigenden Stimmungen befasst hat, die Witkacys Sankt Petersburger Erlebnisse – über die wir vielleicht niemals mehr Genaueres erfahren werden – überschatteten und sich auch mir nun wie ein Schatten auf diese so besondere und wunderbare Stadt legen.
Es ist wohl keinesfalls übertrieben, zu behaupten, dass Witkacy hier, in dieser Stadt, zum Schriftsteller, zum Philosophen und zum Künstler wurde. All diese Anlagen waren seit jeher in ihm vorhanden gewesen, sie waren seit seiner Geburt in ihm, diesem genialen, noch unentfalteten Menschen, herangereift, und ihre Entfaltung, die so verworren und verknäuelt vor sich ging – in seinem Inneren wie auch auf seinen Bildern –, machte ihn zu dem, der er war. Natürlich sind auch die zahlreichen Einflüsse nicht zu unterschätzen – seine Żmudźer Herkunft, Syłgudyszki, Ceylon, Bronisław Malinowski, Tante Aniela oder Andrej Bely, ja sogar Sankt Petersburg und die Revolution. Er selbst schreibt in Niemyte duszy [Ungewaschene Seelen] darüber. Ganz gewiss aber haben all diese Elemente zur Entstehung jenes speziellen, naturgegebenen und einzigartigen Phänomens namens Stanisław Ignacy Witkiewicz beigetragen.

Anmerkungen

1 Figur aus Adam Mickiewiczs DziadyDie Ahnenfeier, III. Teil; A. d. Ü.

2 Figur aus Nikolai Gogols Novelle Die Nase; A. d. Ü.

3 Figur aus Nikolai Gogols Novelle Der Mantel; A. d. Ü.

4 besser bekannt als Jean und Édouard de Reszke, Vaslav Nijinski; A. d. Ü.

5 historische Region in der heutigen Ukraine; A. d. Ü.

6 polnische Entsprechung zu Petrograd, wie die Stadt von 1914-1924 hieß; A. d. Ü.

7 heute: Saldutiškis, historische Region Žemaitija in Litauen; A. d. Ü.

8 Nietota ist der volkstümliche polnische Name des Tannenbärlapps oder der Teufelsklaue. In Micińskis Roman steht der Pflanzenname möglicherweise symbolisch für ein weibliches Wesen und damit für Polen (das Genus von Polska ist das Femininum); A. d. Ü.

9 heute Maladsetschna in Belarus; A. d. Ü.

10 Die Galerie Morosow besaß 13 Bonnards, einen Zyklus von Maurice Denis (Psyche), 5 Monets, 4 Renoirs, 11 Gauguins, 5 van Goghs, 17 Cézannes, 8 Matisses, 3 Picassos, 11 Maillols und einzelne Bilder von Pissarro, Degas, Vuillard, Vlaminck, Derain, Marquet. Schtschukin besaß verschiedenste Bilder, darunter die folgenden Künstler in größerer Zahl: 6 Renoirs, 14 Gauguins, 8 Cézannes, 37 Matisses, 40 Picassos (Blaue Periode); Anm. d. Verf.


  • Country in which the text is set
    Russia
  • Featured locations

    St. Petersburg - Petersburg

  • Impact
    Petersburg is a collection of short sketches on Russian and Polish writers who at some point resided in the city. The piece of writing presented here concerns the dramatist and novelist Stanisław Ignacy Witkiewicz, an icon of the Polish avant-garde. After the outbreak of World War I, and shortly following his return from a journey to Oceania with his close friend, the anthropologist Bronisław Malinowski, Witkiewicz became an officer in the tsarist army. He attended an elite military school in Petersburg, was severely injured in Ukraine and witnessed the outbreak of the Bolshevik revolution in Moscow. This Russian episode remains one of the most mysterious in his biography, but it is believed that the dramatic events he witnessed during the war and revolution had a profound influence on his pessimistic views on history, which find their most explicit expression in the dystopian novel Pożegnanie Jesieni (Farewell to Autumn, 1927) and his late drama Szewcy (The Shoemakers, 1931-34).
  • Balticness
    The texts show that the connection to the Baltic Sea in Polish literature has often been mediated by other cultures, in this case Russian culture.

    Jan Balbierz

  • Bibliographic information

    Warszawa 1976

  • Translations
    Language Year Translator
    Russian 2002 Yevgeny Nevyakin 
  • Year of first publication
    1976
  • Place of first publication
    Warsaw